Ekranizacja głośnego opowiadania Teda Chianga to kameralny dreszczowiec science fiction z ambicjami. Rzadki przykład hollywoodzkiej produkcji, w której czary z komputera mają służyć fabule, a nie
Ekranizacja głośnego opowiadania Teda Chianga to kameralny dreszczowiec science fiction z ambicjami. Rzadki przykład hollywoodzkiej produkcji, w której czary z komputera mają służyć fabule, a nie na odwrót. Zapomnijcie więc o obróconych w zgliszcza metropoliach i Białym Domu spopielonym laserem. Większość akcji rozgrywa się w kilku pomieszczeniach, a główna bohaterka co krok obcuje ze zjawiskami pozazmysłowymi. Taki film mógłby nakręcić Krzysztof Kieślowski z czasów "Podwójnego życia Weroniki", gdyby tylko polubił Fabrykę Snów.
Louise Banks (tradycyjnie dobra Amy Adams), ceniona specjalistka w dziedzinie lingwistyki, zamierza właśnie rozpocząć wykład dla garstki znudzonych studentów. Nagle w auli rozlega się wycie syreny alarmowej. To nie są ćwiczenia przeciwpożarowe. W dwunastu miejscach na całym globie zaparkowały statki kosmiczne. Skąd pochodzą? W jakim celu tu przyleciały? Tego postara dowiedzieć się Louise, gdy o pomoc poprosi ją amerykańska armia. Bohaterka nie ma wiele czasu. Opinia publiczna – w myśl zasady "najpierw strzelaj, potem pytaj" – domaga się pozbycia nieproszonych gości, zaś zagraniczne rządy – zwłaszcza ten za Wielkim Murem – zamierza przychylić się do jej żądań. Świat pogrąża się w obłędzie (o czym dowiadujemy się z telewizyjnych migawek), a Louise do spółki z fizykiem Ianem (Jeremy Renner) i pułkownikiem Weberem (Forest Whitaker) próbuje znaleźć wspólny język z lewitującymi ośmiornicami.
Sceny, w których bohaterka z wnętrza helikoptera po raz pierwszy ogląda na żywo statek obcych, a potem dostaje się na jego pokład, to przykład kina z najwyższej półki. Reżyser Denis Villeneuve kolejny raz potwierdza, że jest niezrównany, gdy trzeba złapać widza za gardło i wypełnić ekran atmosferą dławiącej grozy. Ma też dobrą rękę do kobiecych bohaterek. Dotknięta rodzinną tragedią Louise to kolejna – po Kate Macer z "Sicario" – silna babka zmuszona odnaleźć się w świecie, w którym prawa ustanawiają sami mężczyźni. Pani doktor nie jest jednak bezwolną obserwatorką – nie boi się podejmować ryzyka i kwestionować błędnych decyzji przełożonych. Szybko zresztą okazuje się, że potencjalnym zagrożeniem dla ludzkości są nie tylko obcy, ale i… ludzkość. Skonfliktowana, brutalna, niepotrafiąca zewrzeć szeregów w obliczu kryzysu. Jesteśmy światem bez lidera – powiada w jednej ze scen Louise i trudno nie przyznać jej racji.
Lubię Villeneuve'a. Uważam go za jednego z najzdolniejszych współczesnych reżyserów i idealnego kandydata do zrobienia drugiego "Łowcy androidów". Jednocześnie nie potrafię do końca pokochać jego twórczości. Uważam bowiem, że Kanadyjczyk regularnie sięga po scenariusze, w których spod atrapy Wielkiej, Głębokiej Historii wyziera pustka. Villeneuve potrafi ją wybornie maskować przy pomocy wyrafinowanej formy (w czym również przypomina późnego Kieślowskiego). Fakt pozostaje jednak faktem: te filmy więcej sugerują, niż w rzeczywistości dają. W "Nowym początku" – jak na rasowe SF przystało – nie brakuje intrygujących pomysłów i aspiracji, by poprzez fantastyczną historię powiedzieć coś istotnego o współczesnym świecie. Pomysły (jak chociażby sposób na komunikowanie się z obcymi) zazwyczaj nie zostają jednak wystarczająco rozwinięte, zaś centralna metafora zostaje wyłożona hollywoodzką metodą "łopatą do głowy".
A to nie wszystko. Pozostaje jeszcze kluczowy dla filmu wątek względności czasu, o którym trudno napisać cokolwiek bez strzelania spoilerami. Ujmę to tak: albo się go akceptuje, albo nie. Jeśli uwierzycie Chiangowi i Villeneuve'owi, w trakcie napisów końcowych najprawdopodobniej będziecie potrzebowali kartonu chusteczek. Jeśli nie, zapewne uznacie film za ckliwą wydmuszkę. W moim przypadku przejmujący finał "Nowego początku" zagrał jednak na odpowiednich strunach. Kolejne seanse pokażą, czy dałem się nabić w butelkę.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu